Rysunek w psychoterapii ma ogromne znaczenie także w pracy z ciałem i może pełnić różne funkcje:

  1. Może być sposobem na wyrażenie uczuć i emocji, które są trudne do opisania słowami. Dla niektórych Klientów rysowanie jest łatwiejsze niż mówienie o swoich doświadczeniach. Dlatego też jest to podstawowa technika terapeutyczna do pracy z dziećmi. Jest także pomocna w pracy z dorosłymi, którzy doświadczyli jakiegoś doświadczenia traumatycznego.
  2. Rysunek może być pomocny jako narzędzie diagnostyczne sposobu myślenia, emocji i zachowania Klienta.
  3. Może zwiększać samoświadomość, gdyż rysunek pomaga lepiej rozumieć siebie, uświadamiać sobie wewnętrzne konflikty. W pracy z WEWNĘTRZNYM DZIECKIEM można rysować ręką niedominującą różne swoje CZĘŚCI, związane z różnymi emocjami.
  4. Może być techniką relaksacyjną i medytacyjną. Rysowanie pomaga w relaksacji i redukcji stresu a także uczy, jak być TU i TERAZ.
  5. Może wyrażać kreatywność i twórczość Klienta. Zazwyczaj wprowadzenie rysunku ożywia proces terapeutyczny nie tylko z dziećmi ale także dorosłymi.
  6. Może pogłębić relację między Klientem a Terapeutą. Zadając pytania do rysunku, terapeuta wyraża swoją ciekawość Światem Wewnętrznym Klienta. Ten zaś odpowiadając może uświadamiać sobie różne rzeczy, których nie był świadom.
  7. Może przedstawiać symbole wewnętrznych przeżyć Klienta, jego lęki, traumatyczne doświadczenia, marzenia. Te zaś pomocne są w procesie rozumienia TERAŹNIEJSZOŚCI Klienta.

 

Ja także wykorzystuję w pracy terapeutycznej RYSUNEK. Jest on dla mnie niepowtarzalną, indywidualną ekspresją wewnętrznego czucia swojego ciała, jego granic, historii i emocji. Dzięki niemu Klient może przedstawić w kształtach i kolorach TO, jak czuje się w swoim ciele, co czasami trudno mu wyrazić słowami. Dopiero jak „wyjmie” TO POCZUCIE w obrazie na ZEWNĄTRZ, może szukać słów do nazwania tego, co narysował. Rysunek zachęca Klienta do wyrażenia siebie pozawerbalnego, do graficznej ekspresji, tego, czego nie umie nazwać słowami, co otwiera DRZWI DO JEGO NIEŚWIADOMOŚCI.

Zapraszam Klientów do rysowania przede wszystkim swojego ciała, drzewa, domu, emocji, myśli. Inne propozycje powstają na potrzebę miejsca w życiu, w jakim TERAZ znajduje się Klient.

Jeśli Terapeuta ma dobrą relację z Klientem, dzięki swojej ciekawości, wrażliwości i intuicji może wesprzeć Klienta w drodze do czucia siebie i UŚWIADAMIANIA NIEUŚWIADOMIONEGO, WIDZENIA NIEWIDZIANEGO I NAZYWANIA NIENAZWANEGO.

Taką reprezentację ciała i psychiki można uznać za symboliczną manifestację wewnętrznego poczucia ciała, wewnętrznych potrzeb, popędów i impulsów.

 

Przypomina mi to proces terapeutyczny z pewną kobietą, która straciła dziecko w 4 miesiącu ciąży.  Gdy przyszła na pierwszą sesję powiedziała o tym wydarzeniu i zaznaczyła, że nie chce o tym ani mówić ani robić jakiekolwiek ćwiczenia.

Zapadło milczenie.

Poczułam, że praca z rysunkiem może być możliwością do dotknięcia, narysowania i przeżycia tajfunu emocji, jakie nosiła w sobie. Klientka ożywiła się. Położyłam na stoliku kredki i poprosiłam ją, by najpierw narysowała duży okrąg, który symbolizuje jej świat wewnętrzny a w środku niech narysuje wszystkie emocje, jakie czuje.

Pierwsza była kredka czarna, którą narysowała czarne kółko zakrywające ok. 80% wielkości okręgu. Była to jej żałoba po stracie dziecka, smutek i rozpacz. Potem pojawiły się inne kółka: szara bezsilność i bezradność, fioletowy żal do Boga.

To była jej pierwsza sesja i pierwszy rysunek. Przychodziła na kolejne sesje, wyjmowała poprzednie rysunki i rysowała kolejny. Po 4 sesji zaczęła rysować między sesjami i przynosiła je na sesje. Z sesji na sesje zmieniały się jej rysunki. Zaczęła też więcej mówić nazywając kolejne kołka emocji, dzielić się swoimi refleksjami.

Kółko czarne stawało się mniejsze. Dochodziły inne kółka i inne kolory: różowa nadzieja, niebieski spokój, kolorowa radość, żółta przyjemność. Z sesji na sesję też więcej nazywała TO, CO się w niej zmieniało z każdym rysunkiem. Zaczęła odzyskiwać swoje życie TAK, JAK PRZESTRZEŃ NA RYSUNKACH. Zakończyła terapię na 21 sesji z rysunkiem pełnym kolorowych kółek. Czarne kółko zostało otoczone kolorem zielonym jej miłości. Powiedziała, że to pamięć po pierwszym dziecku, które będzie nosić w swoim sercu. Żółtym zaznaczyła powrót przyjemności w ciele. Pomarańczowy. oznaczał otworzenie się na seksualność, która była przez taki długi czas zablokowana. Fioletowy stał się teraz wiarą i zaufaniem do Boga.

Po kilku miesiącach dostałam sms, że jest ponownie w ciąży.

 

Poniżej przedstawiam Ci 3 wybrane rysunki z procesu terapeutycznego: pierwszy

środkowy i ostatni.


Rys. pierwszy


Rys. 10


Rys. 21

Dzięki rysunkowi możemy interpretować kolory wybrane do rysowania poszczególnych części ciała, które mogą pomóc ocenić stan psychofizyczny Klienta. Ludzie w depresji często wybierają kolory czerni, którą też zaznaczają brak energii w ciele, zbroję ciała.

Rorschach jako jeden z pierwszych klinicystów zwrócił uwagę w 1942 roku na związek kolorów z emocjami. Postawił hipotezę, że wybierane kolory mają związek  z życiem emocjonalnym danej osoby. Każdy rysunek nabiera znaczenia w dialogu z jego autorem.

Uczestniczenie w procesie rysowania rysunku przez Klienta i obserwacja, jak  bierze kartkę, zastanawia się nad pierwszym kolorem, który wybiera do narysowania skóry, od jakiej części ciała zaczyna swój rysunek, czy od głowy, czy stóp, czy lewa część ciała jest symetryczna jak prawa, czy rysuje oczy, uszy, narządy seksualne, czy rysuje dłonie i stopy, jest dla mnie zawsze niesamowicie ciekawym doświadczeniem.

W ciszy gabinetu siedzą dwa ciała kontaktujące się z nieświadomością Klienta i rezonansem Terapeuty.  Z mojego doświadczenia w pracy z Klientami na sesjach indywidualnych i na warsztatach wiem, że analizowanie rysunku jest bardzo ważnym doświadczeniem w pracy nad sobą.

 

Poniższy rysunek CIAŁA narysowała kolejna Klientka, która spisała swoje refleksje i wyraziła zgodę na ich publikację.

 

„ Głowa jest przeciążonym do granic możliwości centrum dowodzenia. Nieustannie obmyśla, planuje, zapobiega, kontroluje ciało, przewiduje, analizuje i rozkminia. Jest w niej ogromne ciśnienie i jest krytycznie przegrzana promieniując ciepłem. Przez większość czasu jest na granicy eksplodowania.

Oczy to 2 czarne dziury (jak w czaszce) odzwierciedlające brak życia w środku. Usta też są martwe- nie mają prawa wyrażać emocji. Są zamknięte, żeby powietrze nie miało ujścia. Nie mówią za dużo, bo nikt nigdy nie był zainteresowany a poza tym izoluję się od ludzi a jak czasem bywam z ludźmi to wchodzę w rolę wysłuchiwacza wszelakich zmartwień, problemów, żali i trudności życiowych.

Gardło jest zaciśnięte z wielu powodów…

Barki są czerwone od przytłoczenia zbyt dużym ciężarem dźwiganym na nich przez całe życie. A w górnej części pleców jest dużo permanentnego napięcia, podobno mieszka tam skumulowana złość.

W sercu czarna dziura, to obszar martwy, nieaktywny, opuszczony dawno temu. Nie miałam żadnego połączenia z sercem, bo było zamrożone i otoczone murem ale dzięki snom wiem przynajmniej dlaczego.

Żebra są zaciśnięte tak jakby się zamroziły w końcowej fazie wydechu. Trochę po to, żeby ograniczyć pojemność płuc i jednocześnie ilość wdychanego powietrza (minimalizacja czucia). I trochę po to, aby pozostać dłużej w fazie między wydechem a wdechem, nic nie czuć, zajmować mniej miejsca i udawać, że mnie tu nie ma (nie ma we mnie powietrza=nie ma we mnie życia=nie ma mnie).

Stopy i dłonie są zimne. Jedne i drugie muszą być stale czymś zajęte i być w ciągłym ruchu , żeby aktywować w nich krążenie i życie. Co jest pewnie kolejnym powodem stałego wycieńczenia. Zimne dłonie nie sięgną po nic, bo wcześnie się nauczyły, żeby udawać, że nie mam potrzeb (poza fizjologicznymi) po to, żeby dodatkowo nie przeciążać matki oraz innych ludzi. Nawet nie ma sensu nosić zimą rękawiczek, bo i tak zimno w dłonie. Zakładam za to wełniane skarpety na noc, bo bez nich stopy są tak zimne, że nie mogę zasnąć.

W pozostałych obszarach ciała (niepokolorowanych) nie ma odczuć, bo ciało to maszyna, która ma być silna i efektywna a nie czująca. Głowa uważa, że uczucia to tylko dodatkowe obciążenie.

Wokół mojej osoby jest aura odpychająca chłodem emitowanym z nieogrzanego miłością ciała i wypełniona komunikatem: „nie zbliżać się”.

 

To, co sobie uświadomiłam po tym ćwiczeniu.

  1. Nieświadomie traktuję siebie w taki sposób jak traktowała mnie moja Matka czyli surową dyscypliną wymagam od siebie rzeczy niemożliwych zaniedbując najważniejsze potrzeby. A ja całe życie byłam przekonana, że dbam o siebie na wszelkie możliwe sposoby (np. nieustannie wychodziłam ze strefy komfortu wystawiając się na stresujące sytuacje, wyzwania, ekstramalne warunki, ciężki trening fizyczny i psychiczny, ciągły trening silnej woli). Wygląda na to, że wyparłam potrzebę bliskości i miłości, którą zastąpiła potrzeba bycia bardzo silną i samodzielną. Potrzebowałam być silna, żeby się nie załamać pod ciężarem trudnego życia za granicą w samotności (i z całym bagażem z dzieciństwa). Czyli byłam dla siebie trochę jak gestapo, które nie toleruje zmęczenia, słabości, utraty kontroli nad sobą (i nad emocjami). Był też we mnie wewnętrzny zakaz proszenia o pomoc, przyjmowania wsparcia oraz przymus ciągłej walki z trudnościami i brak odpoczynku. Skutki takie, że po około 20 latach takiego „dbania o siebie” czułam się coraz mniej jak człowiek a coraz bardziej jak maszyna a czasem jak Rambo… W tym czasie 3 razy rzuciłam pracę z powodu skrajnego wyczerpania. I jeżeli czasami traciłam przytomność i mdlałam z wyczerpania, to byłam zawiedziona, że ciało jest tak słabe i wtedy zwiększałam obciążenie po to, żeby stać się jeszcze silniejszą i odporniejszą na zmęczenie, choroby, nałogi i wszystko, co wytrąca z równowagi. Nie rozumiałam dlaczego jestem coraz bardziej wycieńczona, przecież tak dbałam o siebie- o to żeby być silną i się nie poddać (nie zabić)….
  2. Gestapo. Moja Babcia (Mama mojej Mamy) podczas wojny została porwana jako zakładniczka i przetrzymywana w więzieniu. Miała wtedy 11 lat i nie chciała nikomu opowiadać, czego tam doświadczyła… Możliwe więc, że „odziedziczyłam coś transgeneracyjnie w spadku”…
  3. Lęk. Teraz już wiem, dlaczego będąc dzieckiem robiłam wszystko, żeby „uodpornić się” na lęk (np. chodziłam sama po lesie w nocy bez latarki, pływałam w nocy w rzece o silnym prądzie i niepewnym gruncie, skakałam z daszków i drzew). Nie dziwne, że po tym wszystkim całkowicie przestałam odczuwać lęk (poza kilkoma traumatycznymi przeżyciami i snami). Zamrożoną reakcję lękową dostrzegłam też w swojej postawie ciała i przewlekłych napięciach mięśniowych, które zawsze nasilała bliska obecność mojej Mamy. To pewnie jeden z powodów, dla którego wyjechałam i mieszkam za granicą.
  4. Oddech. Przez całe życie oddychałam bardzo płytko i tylko klatką, bo przepona była zawsze bardzo spięta, żeby przypadkiem fala powietrza nie dotarła do brzucha i żeby już nigdy nie czuć lęku i rozpaczy (nie uświadamiałam sobie, że może być we mnie jakiś lęk czy rozpacz, bo dawno zostały wyparte). Zatrzymywałam też powietrze na dłużej przed wydechem. Chyba bałam się wypuścić powietrze, bo przy długotrwałym ostrym kaszlu powietrze jest wydychane serią kaszlnięć bez przerwy na wdech. Dlatego w pewnym momencie pojawiała się panika, że jak kaszel za sekundę nie ustanie, to zabraknie powietrza i umrę. Taki sam mechanizm pojawił się przy płaczu. Pamiętam , jak kolejny raz zostałam zostawiona w szpitalu (w wieku 4 lat) i tak desperacko i długo płakałam, że brakowało mi tchu i co chwilę wpadałam w panikę, że zaraz umrę. To była noc i nikt nie przychodził więc w pewnym momencie musiałam na siłę wyjść z tego niekontrolowanego transu płaczu, żeby móc zaczerpnąć powietrze. Tamtej nocy płacz został zablokowany na kolejne 32 lata. Głośny śmiech (z brzucha) to też ten sam mechanizm- seria szybkich wydechów bez przerwy na wdech. Chyba po traumach z kaszlem i płaczem śmiech został uznany za równie zagrażający i też został zablokowany. Śmiech na głos pojawiał się więc bardzo rzadko, w ostatnich latach- średnio raz na rok i to tylko w szczególnych sytuacjach.
  5. Gardło. Zauważyłam, że podczas ćwiczenia zamarłam z przerażenia i nie byłam zdolna do wydania krzyku. Wystąpiły więc 3 czynniki blokujące gardło: ostry nieustający kaszel, jednoczesne odczuwanie silnego lęku i brak akceptacji Rodzica dla tego, co przeżywa i czuje dziecko (wymuszenie odcięcia się od uczuć). Przez kolejne lata ścisk w gardle był dodatkowo wzmacniany przez skuteczne tłumienie wyrażania emocji przez moją Mamę („USPOKÓJ SIĘ, BO ZARAZ WLEJĘ W DUPĘ!!!”) i przez kolejne doświadczenia z pobytów w szpitalach. Nie dziwne, że nigdy nie krzyczałam i zawsze mówiłam za cicho, a jeśli chorowałam, to właśnie na wszelkiego rodzaju zapalenia gardła, migdałków i anginę. Często kończyło się bardzo ostrym stanem, bo wymagałam od organizmu, żeby udawał, że jest Rambo i sam zwalczał wirusy. Brałam zwolnienie i szłam do lekarza dopiero, jak już nie mogłam używać gardła nawet do przełykania śliny a gorączka stawała się niebezpiecznie wysoka. Nie mogąc wyrazić emocji płaczem lub krzykiem, znalazłam taką formę, która była akceptowalna. Rysowanie jako „ciche i nieproblematyczne” ujście dla emocji stało się moim „wentylem” i jak się teraz okazuje- także symbolicznym przekazem tego, co przeżywało moje Wewnętrzne Dziecko (o którym istnieniu nie miałam pojęcia aż do 35 roku życia).
    Zastanawiam się, czy ma z tym wszystkim jakiś związek „zabawa w usypianie”, w którą bawiliśmy się z moim Bratem w dzieciństwie. Polegała na tym, że Brat stojąc za mną zaciskał palcami moje tętnice szyjne (!gardło!). Puszczał ucisk dopiero, gdy traciłam przytomność a moje ciało bezwładnie osuwało się na podłogę z powodu niedotlenienia mózgu. Jak się z tego wybudzałam i podnosiłam z podłogi, to zamienialiśmy się rolami i wtedy ja go „usypiałam”. To był dla nas jedyny sposób na odcięcie się od smutnej rzeczywistości i poczucie ulgi chociaż na chwilę…
  1. Klatka piersiowa. Dowiedziałam się z książek Lowena, że zaciśnięta klatka podobno broni dostępu do serca, żeby je chronić przed ponownym zranieniem. To by się zgadzało w moim przypadku. Traumy separacji z Rodzicami w związku z pobytami w szpitalu (między innymi) zmroziły mi serce i powstał wokół niego mur (o czym dowiedziałam się ze snów). Skurczona klatka piersiowa to także potrzeba zajmowania jak najmniej miejsca, żeby nie być problemem dla innych. Moje emocje musiały być dla mojej Matki zbyt dużym obciążeniem, reagowała na nie z poziomu swego wewnętrznego zlęknionego dziecka, co ją paraliżowało i dlatego nie była w stanie zadbać o moje potrzeby. Nauczyłam się więc szybko, że jak zblokuję emocje i stanę się niewidzialna, to nie będę dla Mamy obciążeniem i może wtedy będzie w stanie o mnie zadbać (bo nie będzie sparaliżowana lękiem). Ciekawe, że Pani, która opiekowała się mną w przedszkolu wspomina mnie jako „małą delikatną kropeczkę”. A może jest też tak, że nieuziemiona Matka wymusza na dziecku zblokowanie emocji, żeby Jej samej było lżej? Dodatkowymi „zaletami’ ściśniętej klatki (podobnie jak gardła) było ograniczenie ilości wdychanego powietrza, co ułatwiało odcięcie się od uczuć, które zostały tam uwięzione oraz ograniczenie ruchomości klatki (żeby być mniej widoczną- bardziej niewidzialną).

 

  1. Po tym ćwiczeniu zrozumiałam też znaczenie wielu rysunków i snów nawiązujących swoim przekazem do tego tematu.
  2. Uświadomiłam sobie także, że na warsztatach podczas ćwiczeń blokowałam impulsy do krzyku i głośnego płaczu po to, żeby nie przeszkadzać hałasem innym parom ćwiczącym w tym samym czasie. Żeby nie zaburzyć ich spokoju i ich procesów. Nie chciałam być problemem i uznałam, że moje potrzeby w grupie są najmniej ważne. Jeżeli grupa reprezentuje Matkę, to wszystko się zgadza, bo tę strategię musiałam przyjąć już jako małe dziecko. Pewnie dlatego zawsze czuję duże napięcie przebywając w grupie i wolę spotykać się z pojedynczymi osobami, jeśli już znajdę na to siłę.

Dodam jeszcze okoliczności mojego pierwszego doświadczenia pobytu w szpitalu z opowieści Babci:

Mam 6 miesięcy, leżę w wózku i od dłuższego czasu męczy mnie kaszel, momentami się uspokajam. Przychodzi w odwiedziny moja Babcia (Mama Mamy), zagląda do wózka, sprawdza jak  się mam, stwierdza, że prawie nie oddycham, że ledwo żyję i podnosi alarm. Jest bardzo zdenerwowana i opiernicza moją Mamę, że co z niej za matka, jeśli nie dostrzega w jak ciężkim stanie jest jej dziecko. Mamę ogarnia poczucie winy i paraliżujący lęk. Babcia wybiega z domu i leci do znajomej, która ma telefon żeby wezwać karetkę. Do najbliższego szpitala jest około 20 km. Zostaję tam na 2 tygodnie, bo przy okazji załapuję ospę od dzieci leżących w szpitalu i jestem w krytycznym stanie. Ospa i ciężkie zapalenie płuc (plus separacja z rodzicami) powodują, że mój stan jest tak beznadziejny, że potrzebna jest transfuzja krwi (od mego Taty) żebym przeżyła.

To tyle refleksji odnośnie TEGO RYSUNKU”.

Poniżej przedstawiam kilka rysunków Klientów, którzy wyrazili zgodę na ich publikację.

Popatrz na każdy rysunek, otwórz się na czucie i rezonans kształtów, ciała, nóg, rąk, kolorów i oczu.

Każdy rysunek „ MÓWI”.

Opowiada swoją historię z TU i TERAZ a także Z TAM i WTEDY…

Jak rezonują w Tobie? Jak je rozumiesz? Co widzisz w nich? Jakie pytania powstają w Tobie?

Tak właśnie uczysz się interpretacji rysunków.

Rys. 1

Rys. 2

Rys. 3

 

Na podstawie:

– Rysunek w psychoterapii, Gerald D.Oster, Patricia Gould, Gdańskie Wydawnictwo

Psychologiczne 1999